viernes, 8 de julio de 2016

POZEW O ROZWÓD (LISTEM POLECONYM)


Jeśli nie mogę być Twym mężczyzną,
niech przynajmniej pewnego dnia
uda mi się zostać
Twym ulubionym pisarzem.


Wiele lat później, naprzeciwko plutonu egzekucyjnego, składającego się wyłącznie z własnej żony, przypomniał sobie owo odległe popołudnie, gdy po raz pierwszy usłyszał imię swej przepięknej kobiety, tak rzeczywiste i jednocześnie tak magiczne. Był wówczas ledwie młokosem, zauroczonym życiem, pragnącym przeskoczyć ponad przepaścią, która rozciągała się między jego lękami i marzeniami.

Wrócił pamięcią do tego odległego momentu, gdy – zobaczywszy ją – odważył się podjąć wyzwanie.
-    Miłość to nie szaleństwo od pierwszego wejrzenia, miłość się tworzy. Zbudować ja, poznać swą wybrankę, rosnąć razem, to wymaga wiele czasu - rzekł - i dlatego mógłbym dzielić mój los z każdą kobietą, oddać się jej całkowicie, jaka by nie była, by razem przeżyć pełne i szczęśliwe życie. Pod jednym wszakże warunkiem - dodał - że to będziesz Ty.

Roześmiała się na jego słowa.
- Nie mogę dzielić mego świata z tylko jednym mężczyzną, odpowiedziała szczerze, dodając że pociągała ją wolność.

Wbrew temu, właśnie tak uczyniła. Wybrała go i została z nim, zdradzając go tylko od czasu do czasu. Nawet specjalnie się z tym nie ukrywając. Pomimo tego, a być może właśnie dlatego, kochał ją jeszcze bardziej.

Tamtej nocy, tuląc ją czule po pełnej pasji, intensywnej bliskości, zdecydował się odjeść. Powód? Jego kobieta czytała za dużo, za często chodziła do kina, spacerowała regularnie pustymi ulicami w towarzystwie księżyca, tańczyła z obcymi w taki sposób, że nie byli w stanie jej zapomnieć, budziła się każdego dnia z nadzieją, że to właśnie dziś… Była wolna i szalona. Wystarczająca przyczyna, by żądać rozwodu z winy współmałżonki przed jakimkolwiek trybunałem. Tym niemniej był jeszcze jeden powód, którego nie można było zawrzeć w pozwie rozwodowym. Najbardziej szczera ze wszystkich, prawdziwa przyczyna klęski tego wieloletniego małżeństwa. Imię jego żony przestało mu się podobać. Nadal było tak rzeczywiste jak dawniej, lecz straciło swą magię. A wszak imię, które nie ma w sobie magii, nie jest nic warte. Jego kobieta nazywała się Soledad Dolores Márquez.

Wina zawsze leży po obu stronach. Nie był w stanie oszukać samego siebie, wiedział, że dorzucił swoje trzy grosze, by dotrzeć na owe rozstaje dróg, które rozdzielą na zawsze kochanków przeszłości. To przez jego nieznośną radość, ogień, jego wieczną wolę wygłupów, wrażliwość dziecka, która odbijała się w jego oczach, serce zbyt młode dla świata wokół, przez jego pasję, która prowadziła go przez życie tanecznym krokiem. Tak, on sam też był winny. 

Zdecydował się rozstać na sto procent, pozostawić za sobą wszystko, co wcześniej dzielili. Rozwód absolutny, z podziałem marzeń, bliskich przyjaciół, ulubionych miejsc, największych przysmaków, najczęściej słuchanych piosenek. Bez półśrodków. Rozwód ostateczny i całkowity. Dobrze przemyślany krok, bilet w jedną stronę. Skok w przód znad skraju przepaści.

Przyjęła nowinę z godnością i spokojem, w harmonii, którą cieszy się tylko ten, kto już przeżył, to co w życiu jest do przeżycia, dzielił wiele i kogo doświadczenie nauczyło miłości. Zaakceptowała koniec bez jednego wyrzutu. Pokłócili się wyłącznie o wspomnienia, każde z nich chciało zachować dla siebie najlepsze; puste plaże letnich nocy, księżyc w pełni pocałunków o smaku dojrzałych owoców mango, śpiew ptaków, które zazdrościły im melodii ich własnej pasji. Oboje chcieli pobyć się złych chwil, deszczu, który od czasu do czasu płynął z oczu i zatapiał całą podłogę, chmur, które z rzadka zakrywały błysk w oku, ataków zdesperowanego serca powodowanych bezpłodnością Soledad.

Tak, on też ją zdradzał. Z różnymi kochankami, z którymi zostawał na długo. Kochał je, tym niemniej nigdy nie był w stanie porzucić swego małżeństwa, uciec od tej najgłębszej i najbardziej naturalnej więzi, jakiej dane jest doświadczyć każdemu. Nigdy, aż do dziś.  

O zasadach rozwodu został poinformowany dobrze. Po pierwsze, rozstanie jest pierwszym krokiem istnienia. Po drugie, żeby się odrodzić, trzeba najpierw umrzeć. Nie były to reguły zbyt zachęcające, tym niemniej był gotowy na rozwód niezależnie od ceny. Włącznie z tym, że zapłacił niemałą fortunę nobliwemu adwokatowi w ciemnym garniturze, by ten zrobił jak najstaranniej to, co do niego należy. Powiedziano mu, że – pomijając trudności emocjonalne – sprawa jest czystą formalnością, typowym przypadkiem opartym o uzasadnione argumenty. Obiecano mu szybkie i niezbyt bolesne rozwiązanie, bez niepotrzebnych konfrontacji.

I jedynie mały szczegół powodował jego bezsenność. Nie sposób nie zauważyć, że wymiar sprawiedliwości w naszym kraju funkcjonuje nie całkiem dobrze. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, termin rozprawy wciąż nie był wyznaczony. Zdaniem adwokata, tego kłamliwego i skorumpowanego syna swej matki, sprawa nie została nawet przydzielona żadnej sędzi, która chciałaby ją rozpoznać. Było tak, jak mu wyjaśniono, z dwóch powodów. Po pierwsze, znikoma ilość pozwów rozwodowych paradoksalnie spowalniała postępowanie w jego sprawie. Po drugie, każda sprawa o ostateczny rozwód zasługiwała na to, by rozpoznano ją z miłością. A jak to wyjaśnił lata wcześniej on sam, zbudować miłość wymaga wiele czasu.

Tak więc czekał, choć uznać się za kompetentną do rozpoznania sprawy, zostawić swój podpis i pieczęć, otwierając nową drogę w jego życiu, mogła to wszystko uczynić każda sędzia w kraju. Jakakolwiek. Pod jednym wszakże warunkiem…




Soledad Dolores Márquez, z hiszpańskiego - Samotność Ból Márquez, aluzja do kolumbijskiego pisarza – noblisty Gabriela Garcíi Márqueza, tworzącego w konwencji realizmu magicznego autora między innymi Stu lat samotności (Cien años de soledad). Tekst opowiadania w kilku miejscach nawiązuje do owej książki.  




PETICIÓN DE DIVORCIO (POR CARTA DE DOCUMENTO)

   
Si no puedo ser tu hombre,
que por lo menos algún día
logre ser tu escritor favorito.


Muchos años después, frente al pelotón de fusilamiento que constaba solamente de su esposa, había de recordar aquella tarde remota en que por vez primera escuchó el nombre de su bellísima mujer, tan real y a su vez mágico. Era entonces un joven ilusionado por la vida, con la aspiración de saltar por encima de un abismo que separaba sus miedos y sus sueños.

Su memoria volvió a ese momento lejano, cuando -al verla- tomó coraje y la encaró.
-   El amor no es una locura a primera vista, el amor se construye. Lleva mucho tiempo desarrollarlo, conociendo a su cónyuge y creciendo juntos -le dijo- y por eso podría compartir mi vida con cualquier mujer, entregarme plenamente a ella, sea como sea, para crear juntos una vida feliz y plena. Con una sola condición -agregó- que seas tú.
Se rió de sus palabras.
-   No puedo compartir mi vida con un solo hombre, respondió honestamente, agregando que le gustaba la libertad.

Sin embargo lo hizo, lo eligió a él y se quedó con él engañándolo sólo de vez en cuando. Sin ocultarlo mucho. A pesar de eso, o quizás exactamente por eso, la amaba todavía más. 

Aquella noche, abrazándola tiernamente después de una intimidad apasionada e intensa, decidió separarse. ¿La causa? Su mujer leía demasiados libros, miraba demasiado cine, caminaba a menudo por calles vacías acompañada sólo por la luna, bailaba con extraños de tal manera que nunca podían olvidarla, se despertaba cada día con la esperanza de que sea hoy... Era una mujer libre y salvaje. Razones suficientes para pedir el divorcio por culpa de la cónyuge ante cualquier tribunal.

No obstante, hubo un motivo más que no se podía indicar en la petición del divorcio. La más honesta, la verdadera causa del fracaso de ese matrimonio de muchos años. El nombre de su esposa no le gustaba más. Seguía siendo muy real, sin embargo perdió su aspecto mágico. Y que vale un nombre que no tiene magia. Su mujer se llamaba Soledad Dolores Márquez.

La culpa siempre la tienen los dos. No podía engañarse, sabía que también él aportó su grano de arena para llegar a esa bifurcación de caminos que aleja para siempre a los amantes del pasado. Fue su inaguantable alegría, su fuego, su voluntad de jugar, la sensibilidad de un niño que se reflejaba en sus ojos, su corazón demasiado joven para el mundo que lo rodeaba, su pasión por bailar la vida. Sí, él mismo también fue culpable.

Decidió hacerlo al cien por ciento, dejando atrás todo lo que compartían.  Una separación completa, con división de sueños, amigos cercanos, lugares preferidos, platos favoritos, canciones más escuchadas. Sin cosas intermedias. Separación definitiva y total. Un paso bien pensado, sin vuelta atrás. Un salto adelante desde el borde del abismo.

Ella, al enterarse, lo tomó con dignidad y calma, con la paz que sólo tiene uno que ya vivió lo que hay que vivir en la vida, compartió mucho y por sus vivencias se llenó de amor. Sin reprochar nada, lo aceptó. Se pelearon únicamente por recuerdos, cada uno quería quedarse con los mejores, con las playas vacías en noches de verano, con lunas llenas de besos del sabor a mangos maduros, del canto de pájaros que les envidiaban a ellos las canciones de pasión. Los dos querían deshacerse de momentos malos, de lluvias que de vez en cuando salían de los ojos e inundaban el piso entero, de nubes que raramente tapaban el brillo de los ojos, de infartos de desesperación que ocurrían por causa de la infertilidad de Soledad.

Sí, él también la engañaba. Con varias mujeres que eran sus amantes por tiempos bien prolongados. Las amaba. Sin embargo nunca estuvo dispuesto a resignar de su matrimonio, a huir de ese vinculo más natural y más profundo de cada ser humano. Nunca, hasta entonces. 

Lo informaron sobre las reglas del divorcio. Primero, que la separación es el primer paso de la existencia. Segundo, que para renacer primero hay que morir. No fue muy esperanzador, sin embargo él estuvo dispuesto a separarse a cualquier precio. Inclusive le pagó una fortuna a un solemne abogado de traje oscuro y triste para que hiciera su trabajo de manera diligente. Más allá de las dificultades emocionales, le dijeron que era una pura formalidad, un caso típico basado en una causa bien justificada. Le prometieron una resolución rápida, poco dolorosa y sin confrontaciones innecesarias.

Sólo un pequeño detalle lo dejaba sin dormir. La verdad es que el sistema judicial de nuestro país no funciona nada bien. Día tras día, mes tras mes, año tras año, la fecha de la audiencia no estaba indicada. Según el abogado, ese mentiroso y corrupto hijo de mala leche, ni siquiera se asignó la causa a alguna jueza dispuesta a examinar el caso. Fue así, le explicaron, por dos razones. Primero, la escasa cantidad de demandas de divorcio de manera paradójica impedía el procedimiento en su causa. Segundo, cada separación definitiva necesitaba estar considerada con amor. Y, como lo supo explicar bien él mismo años antes, lleva mucho tiempo construir el amor.

Así que seguía esperando a pesar de que declararse competente para aprobar la petición, dejando propia firma y sello, abriendo un nuevo camino en su vida, lo podía hacer cada jueza del país. Cualquiera. Con una sola condición...




Agradecimiento por correcciones a Graciela M. Santos y Mónica Huisman